Villa Balbianello oraz Sylwia i Marcin – bo to o nich jest ta opowieść.
Pod koniec sierpnia pojawiło się ogłoszenie na FB, że para szuka fotografa na sesję we Włoszech. Mając już doświadczenie w tego typu zleceniach, zgłaszam swoją kandydaturę i pyk – pisze do mnie Sylwia, że są zainteresowani. Podsyłam swoje portfolio i cisza… Mija 2 dni i „ Cześć jesteśmy zdecydowani, proszę bukować bilety i na jaką kwotę się umawiamy?” Jeszcze tego samego dnia bilety na samolot zostały zabukowane. Kilka dni później… godzina 8:16…- czekałem na lotnisku w Bergamo, bo stamtąd mieli mnie odebrać własnym samochodem – tak byli we Włoszech własnym samochodem, bo ich podróż poślubna była jak z filmu „ Z miłością mojego życia po Europie” czyt.- na potrzeby tego bloga tytuł wymyślony przez fotografa. Podjeżdżają nieco spóźnieni, wsiadam do auta i gonimy do Bergamo zanim słońce przeszkodzi nam w pracy. Szybkie błądzenie po mieście i zaczyna się – „Wskakujcie w ubrania i działamy”. Jeszcze nie zaczęliśmy, a mamy już nerwy, bo suwak od sukni ślubnej odmawia posłuszeństwa- Marcin walczy… ja walczę… potem obydwaj kapitulujemy! Do gry wchodzi Sylwia i… DAJE RADĘ 🙂
By nie zrobić z tego powieści przechodzimy do zdjęć 🙂 , stresik spada, powoli wszystko się klaruje, są już pierwsze efekty zapisane na karcie – mówię sobie „ Jest dobrze”. Wpadamy na szybką pizzę (śniadanie) i gonimy dalej naszą „karocę” do pięknej Varenny, gdzie „miały” powstać zdjęcia o zachodzie.
Miały…- bo ich nie wykonaliśmy… 🙁 Z racji odpływającego promu byliśmy zmuszeni pracować w upalnym słońcu, czego nie znosi aparat, ani nikt kogo ono razi. Mimo to dajemy radę, jesteśmy twardzi, co nas nie zabije to nas wzmocni! Oooo, co tyczy się wzmocnienia, to jak to mówią „ gdy chłop głodny, to chłop zły” i nie pracuje. Przyszła pora na obiadek i zimne piwko – tego nam wszystkim było trzeba. Ruszamy działać dalej zanim prom przypłynie.
Krótka sesja nad brzegiem jeziora Como, szybki „ wjazd” do willi, z której rozpościerał się piękny widok na jezioro – chwila na demolkę- usunięcie z tarasu stolików, krzeseł – Mamy to!
Wracamy spacerkiem na drugi koniec miasta, skąd ma zabrać nas prom, a w międzyczasie fotograf ( tak wiem pisze o sobie w trzeciej osobie) rzuca co chwila „ Ooo jeszcze tu” , „Ooo jeszcze tam”.
Już wiem, że materiału jest wystarczająco dużo z pierwszego dnia, bo głównym naszym celem była ONA- słynna Villa Balbianello, w której kręcone były sceny do filmu „ James Bond – Casino Royal”. A dlaczego tam? Sylwia i Marcin marzyli o tym miejscu, by ich zdjęcia ślubne nie tylko były wyjątkowe, ale wiązały się z ich wspomnieniami. Co było dalej, tego Wam nie opowiem, zdradzę jedynie, że wieczór upłynął nam w dobrej atmosferze na tarasie apartamentu, w którym nocowaliśmy 🙂 . Następnego dnia, wyspani, uśmiechnięci, pozytywnie naładowani podjechaliśmy na parking, mieliśmy nadzieję, że będziemy pierwsi zanim pojawią się turyści – niestety już byli.
Do głównej bramy było jakieś 20 minut, które jak wystrzeleni z bloków startowych pokonaliśmy w 10 minut i migiem do kasy po bilety. Wchodzę na teren….i wielkie WOW, gdzie nie spojrzę, tam moje oczy widzą dziesiątki kadrów, jakie mogę wykonać.. i chciałby człek tak sobie spokojnie, bez stresu wykonać swoją pracę w doborowym towarzystwie… niestety z tyłu głowy myśl „ Te tłumy zaraz tu dotrą i zniweczą nasze plany”. Spinamy pośladki i DZIAŁAMY! Już bez zbędnej narracji. Efekty naszej wspólnej pracy poniżej.
Kilka godzin później czekałem na lot powrotny, spokojny o efekty i zadowolenie klienta.
Dziękuję, Sylwio i Marcinie, za Waszą pracę, za zaufanie, za emocje, którymi się dzieliliście oraz za to, że wytrzymaliście ze mną 🙂